Manila – to słowo jest dla mnie synonimem brudu, biedy, żebractwa, bezdomności, bezsilności i kontrastu pomiędzy niewyobrażalnym bogactwem i biedą tak wielką, że na dobre miejsce na ulicy trzeba sobie zapracować.
ALE POZWÓLCIE, ŻE ZACZNĘ MOŻE OD POCZĄTKU.
Wylądowaliśmy w Clark. Jest to dziura oddalona o jakieś 120 km od Manili. Już po wylądowaniu czułem w kościach że to państwo jest inne. W drodze do Manili, w której mieliśmy spędzić 3 pełne dni, mijaliśmy domy zbudowane z zardzewiałej blachy falistej, między każdym domem było małe wysypisko śmieci. Koło palmy łatwiej było znaleźć resztki wczorajszego obiadu niż kokosa. Torebki foliowe i inny syf walały się wszędzie. Trudno trzeba zacisnąć zęby i jechać. Autobus linii Philtranco zawiózł nas prawie do samego centrum Manilii. Od wjazdu do miasta do centrum jechaliśmy prawie 40 minut. Trzeba im przyznać że drogi mają świetne.
Główne drogi mają po 4-5 pasów ruchu i czasami są wielopoziomowe. Widoki przypominają połączenie filmu SF z flinstoenami. Ludzie żyją w tym mieście w skleconych chatkach ze wszystkiego co im wpadnie w ręce. Nie zdziwiłbym się gdyby używali do utrzymania wszystkiego w kupie taśmy klejącej. Cała Manila to slumsy a między nimi wielkie drapacze chmur. Niczym nie zwykłym jest wyjście z Hiltona wprost na bezdomne dziecko sprzedające tabletki Viagry i na rozpadające się chałupy.
W planie mieliśmy zwiedzanie Manili. W Polsce wykupiliśmy zawczasu bilety lotnicze. Mimo to ja postanowiłem, że bez względu na cenę, mnie na drugi dzień w tym mieście już nie będzie. Tak też zrobiłem. Na drugi dzień o 9 rano kupiłem bilet lotniczy na wyspę Cebu. Wylot był na 18:00 tego samego dnia. Szybkie pakowanko, śniadanie i zdezerterowałem do raju. Reszta grupy została w Manili zwiedzając… hmm coś co było ponoć warte zobaczenia. Od tego czasu moje losy na filipinach biegną drogą inną niż Bogdana, Marcina i Kasi. To co zobaczyli jest pewnie warte osobnych wpisów.
Z kontaków SMSowych wiem że są zadowoleni. Nie wiem tylko czy moje zadowolenie nie jest przypadkiem większe. Pisząc te kilka słów, popijam piwko pod palmami, koło mnie stoją zaparkowane katamarany a ja odpoczywam po całym dniu nurkowania na pięknych rafach. Ale o tym będzie można poczytać w kolejnym wpisie… A co do fotek z Manili to szkoda było mi karty pamięci w aparacie (to już sarkazm ) Marcin P. zwany Polarem ma całą masę świetnych fotek. Także trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość.