Przyszedł czas żeby rozpocząć powrót do cywilizacji. Mam namyśli wyjazd do Kota Kinabalu.
CO Z RESZTĄ BARDZO MNIE CIESZY, PONIEWAŻ, JAK PISAŁEM WCZEŚNIEJ ŻAŁOWAŁEM, ŻE NIE POŚWIĘCILIŚMY CZASU NA POZNANIE TEGO MIASTA.
Wykupiliśmy bilety na borneańskiego PKSa i po 5 godzinach jazdy dotarliśmy do stolicy tego regionu. Jak w każdym większym azjatyckim mieście zastaliśmy tłok, ruch i zainteresowanie taksówkarzy. Po wyjściu z autobusu dostaliśmy kilka ofert na przejazd do centrum. Kazaliśmy się zawieźć „gdziekolwiek” i spróbować poszukać miejsca do spania na spontana, czyli z ulicy i bez planu. Okazało się to dobrym rozwiązaniem i po chwili znaleźliśmy się w Hotel Kinabalu.
Miejsce w samym centrum miasta za niewygórowane pieniądze. 75 ringitów za pokój 2 osobowy. Czyli nawet taniej niż oczekiwałem. Zostawiliśmy graty w pokojach i wyszliśmy na ulice. Miasto to posiada: osiedla mieszkaniowe, centrum finansowe i deptak wzdłuż wybrzeża ze śmierdzącym Morzem Chińskim. Tego dnia waliło bardziej niż odra podczas upałów. Można zapomnieć o kąpieli, chyba że opowiadasz się za eutanazją.
Muszę nadmienić, że o ile nie miałem wcześniej żadnych problemów żołądkowych, to po zjedzeniu europejskiego steku w restauracji przypominającej polską Piramidę czy Sphinx, złapała mnie klątwa Borneo, okupiona na drugi dzień półgodzinną okupacją WC. Po żarciu odwiedziliśmy wszystkie możliwe targi. Byliśmy naprawdę głodni zakupów pamiątek i innych dupereli. Ja kupiłem tak wiele, że za każdym razem miałem problemy na lotnisku, ponieważ mój bagaż okazał się ponad wymiarowy. Pewnie znając europejskie realia odbije się od muru postawionego przez Ryan Air… Stałem się również szczęśliwym posiadaczem srebrnej piersiówki, którą będę spłacał przez najbliższy rok.
W dniu kiedy znaleźliśmy się w KK odbywał się festiwal kulturalny. Na ulice wychodziły reprezentacje różnych regionów Malezji jak i innych krajów takich jak Nowa Zelandia, Argentyna, Tajlandia, Chiny itd… Dzięki tej paradzie nie będę musiał już zwiedzać tych krajów ponieważ wiem już o nich wszystko 😉 Główna ulica wzdłuż deptaku została zamknięta. Postawiono loże VIPowskie a reszta tłumu jak miała szczęście dobić się do barierek to mogła zobaczyć coś z oddali. My akurat kręciliśmy się koło lóż. Jak to się mówi głupi ma zawsze szczęście. Fart chciał, że podszedł do nas jakiś gościu z identyfikatorem na szyi i zaciągnął nas, żebyśmy zajęli miejsce w sektorze dla VIPów. Dostaliśmy najlepsze możliwe miejsce do oglądania parady. Kiedy odwróciłem się na krześle, to przeczytałem że są to miejsca zarezerwowane dla przedstawicieli miasta Tawau. Pewnie nie przylecieli na paradę bo zapili i szybko chciano zapełnić kimś dziurę. Tak czy inaczej czułem się jak Stalin odbierający przemarsz wojska na placu czerwonym. Brakowało mi tylko czerwonych goździków.
Parady nie będę opisywał. Bo parada jak parada przemarsz kolorowo ubranych i roztańczonych ludzi. Dzięki naszym miejscówką, załapaliśmy się na darmową wyżerkę. Po tak udanym dniu udaliśmy się na zasłużony spoczynek do Hotelu Kinabalu.
Kolejny dzień był już dniem, w którym żegnaliśmy się z Borneo i wyruszaliśmy na Filipiny. Szczerze to chciałem już zmienić klimat, Borneo jest piękne ale brakowało mi plaż, i morza, w którym można by nurkować.