W końcu trafiliśmy do miejsca, w którym mogliśmy upajać się widokiem dzikiej natury dowoli. Mówię o Sepiloku.
JEST TO MIEJSCOWOŚĆ POŁOŻONA NIEOPODAL MIASTA SANDAKAN. TRAFILIŚMY TUTAJ NA DRUGI DZIEŃ PROSTO PO ZEJŚCIU Z GÓRY KINABALU. STAWKI ZA HOTELE BYŁY ZA WYSOKIE I OPRÓCZ WSPINACZKI NIE BYŁO NIC INNEGO DO ROBOTY. A Z TEGO CO SŁYSZELIŚMY W SEPILOKU MOŻNA SOBIE POOGLĄDAĆ PRAWDZIWE MAŁPECZKI
Tak też trafiliśmy na przystanek autobusowy z którego zamiast odjechać autobusem, złapaliśmy takiego pseudo stopa. Pseudo ponieważ zapłaciliśmy za niego, ale zdecydowanie mniej niż za autobus. Wyszło 25 ringgitów na łebka za ponad 150 km podróż. To było coś. Słów jest mało żeby to opisać. Trafiliśmy gościa, który sprawdzał podczas wyprzedzania czy ktoś z naprzeciwka nie wymięknie i nie zjedzie do rowu. Trochę bałem się o własne życie, ale po kilku godzinach dojechaliśmy na miejsce. Odcinek drogi do Sandakan był masakryczny dziura na dziurze i droga w ciągłym remoncie, ale przynajmniej było wesoło.
Zadekowaliśmy się w miejscu zwanym Jungle Resort. Tanie i hmmm przytulne miejsce, ale żadna rewelacja. Przynajmniej mieli neta i można było nadrobić dwa poprzednie wpisy. Dojechaliśmy na miejsce koło 15 w sam raz, żeby zdążyć pooglądać małpki. Poszliśmy do przytułku dla bezdomnych orangutanów. Kiedyś oglądałem o tym miejscu program na Discovery Chanel. Część dostępna dla zwiedzających to taka 150 metrowa pętelka, którą się idzie i wypatruje małpeczki. Piękna sceneria ale pojechało mi mocno komercją. W końcu trafiliśmy na małego orangutana, który pozował do zdjęć. Polar (Marcin Polak) strzelił kilka a ja filmowałem. W końcu przyszedł opiekun i zawinął małpeczkę na obiad. Potem zaczęło się dokarmianie. Dwóch Malajów weszło na platformy z wiadrami owoców i zaczęli nawoływać orangutany. Zaczęły się schodzić ze wszystkich stron i pałaszowały co im wpadło do łapy. Fajny widok, ale te małpy od małego były przyzwyczajane do obecności człowieka więc nie miało to nic wspólnego z dziczą dżungli. Po spektaklu wróciliśmy do resortu i zajęliśmy się swoimi sprawami jak picie drogiego piwa i pisanie bloga.
Drugi dzień za to był niezwykle udany. Pojechaliśmy oglądać Małpy proboscis w ich naturalnym środowisku. Prawdziwe małpeczki z dziczy a nie żaden rezerwat łamany przez zoo. Po 20 minutowej jeździe, dotarliśmy do lasu mangrowego, w którym żyją owe MAUPY. Żeby je obejrzeć też trzeba je dokarmiać. Bo są łase na owoce. I to jest jedyny sposób, żeby je zobaczyć. Zwykle unikają człowieka. Weszliśmy na platformę widokową, z której coś tam można było zobaczyć, ale było daleko a do tego zwaliły się dwa autokary z emerytami. Tłoczno i gwarno czyli do d… usiadłem sobie przy napoju orzeźwiającym a ze wszystkich stron zaczęły schodzić całymi rodzinami małpy. Niesamowity widok. Zewsząd nadciągały małpy całymi stadami, zasiadały na platformach i zajadały.
Gatunek Proboscis charakteryzuje się gigantycznym nosem, i tym, że w stadzie jest jeden samiec i cały harem. Różne rodziny zazwyczaj ze sobą walczą dlatego każda platforma była od siebie oddalona. Po skończonym karmieniu, podwieziono nas na lunch. W przepiękne miejsce. Knajpeczka była położona również w lesie mangrowym. Kładkami można było sobie spacerować po nim a w cieniu wylegiwać się na hamaku. Podczas jedzenia nieopodal wyszedł jaszczur zwany tutaj Monitor Lizard. Gigantyczna jaszczurka wielkości warana. Wypełzł na drogę zrobiliśmy kilka fotek ale się przestraszył i zawrócił w las mangrowy.
Kolejnym miejscem była platforma karmieniowa B. Gdzie byliśmy praktycznie sami i było to najlepsze miejsce. Ponieważ małpy były oddalone od nas o około 3-4m można było się dobrze przyjrzeć. Tak jak na pierwszej platformie tak i tutaj. Małpy zaczęły się schodzić całymi rodzinami zewsząd. Zdecydowanie najlepsze miejsce do obejrzenia tego gatunku. Wszyscy byliśmy zadowoleni. Wycieczkę skończyliśmy koło godziny 16 i każdy wrócił do swoich zajęć. Marcin P razem z Bogdanem zaliczyli jeszcze spacer po dżungli w którym im nie towarzyszyłem dlatego też jest to historia na inny wpis. W czasie, kiedy oni sobie spacerowali do mnie podbiegł kucharz z plastikowym wiaderkiem w ręku. Z uśmiechem na twarzy powiedział, że to będzie moja kolacja. Kiedy sobie zaglądnąłem do niego, ujrzałem gigantycznego skorpiona spokojnie miał 10cm. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie zaglądałem do butów przed założeniem na nogi. Bydlak był wielki ale ponieważ nie mieli ostrego sosu z papryczek to podziękowałem za danie. Nie lubię mdłego żarcia
Niestety dodam mało fotek, ponieważ najwięcej strzelił ich Marcin P. A ja zajmowałem się kręceniem filmików.